środa, 24 października 2012

Jesienne skarby :)

Witajcie:)

          Jesień w całej krasie! Tylko trochę mało złota i ciepła, ale nie ma co narzekać :) U mnie poszły w ruch dodatki do herbaty: cytryna, miód, sok malinowy... Mimo iż nie byłam nigdy wielbicielką miodów, teraz zaczynam doceniać ich walory smakowe i kupiłam ostatnio pyszne miody od dobrego pszczelarza. Teraz przeziębienia i jesienne katarki nam nie straszne :)
          W dni kiedy mam czas i dopisuje pogoda staram się wyrwać choć na chwilę do lasu. Zaczynam doceniać coraz bardziej mój rower i fakt, że mamy fotelik na bagażnik dla Ameli.  Nie znam lasów w tych okolicach, w rodzinnych stronach mamy swoje tzw. "miejsca", a to na prawdziwki, a to na podgrzybki... A tu nie czuję się pewnie w lesie mimo iż mam całkiem dobrą orientację w terenie. Ale żeby znaleźć najlepsze jesienne skarby nie trzeba się zapuszczać w głąb lasu :) Przecież szyszki, żołędzie i gałązki można znaleźć niemal wszędzie :) Ja już poczyniłam pierwsze starania w tym kierunku i przyniosłam do domu pierwsze "szyszunie", wysuszyłam je pięknie w piekarniku (nie wiem czy dobrze zrobiłam, ale nie chciałam mieć za jakiś czas w domu inwazji robaczków wyskakujących z szyszek) i podzieliłam na rozmiary. Przypadkiem gdzieś w sieci natknęłam się na fajną inspirację z wykorzystaniem żołędzi, a w zasadzie ich kapeluszy. Przy okazji zbierania tychże "kapelutków" dowiedziałam się, że jest kilka rodzajów: jedne małe i głębokie inne płaskie i szerokie... :) Ale jak to na mnie przystało, stwierdziłam, że wszystkie się przydadzą. Jak dokończę bombeczkę to na pewno pokażę.
          Ostatni weekend spędziliśmy również w lesie. W sobotę jak tylko zaczęło się rozjaśniać wyruszyliśmy na grzyby. Okazało się, że w lesie są same "gdzybunie", takie tyci tyci malutkie. 80% tego co znaleźliśmy nie przekroczyła wielkością kapelusza monety dwuzłotowej. Piękne były i tak fajnie się je zbierało :) Amela chodziła za mną krok w krok, żeby ich nie podeptać. Z mchu wystawały tylko wierzchołki maleńkich kapeluszy. Uwielbiam takie malutkie podgrzybki. Nazbieraliśmy całe wiaderko 10 litrowe. Zabawa była przednia, a że grzybki rosły w mchu były śliczne i czyste. Uwinęliśmy się z nimi w domu w 20 minut. W niedzielę też pojechaliśmy. Z racji długiej i ostrej suszy we wrześniu martwiliśmy się czy w ogóle będziemy mieli jakieś grzyby w tym roku. Nazbieraliśmy półtorej tego samego wiadra i równie szybko się  z nimi uwinęliśmy jak poprzedniego dnia. Z tego dwudniowego zbioru będą grzybki w occie (ja nie lubię, ale nie jestem w domu sama:) ) i grzybki w pomidorach, które są świetne za równo na zimno jak i na ciepło.  



          Zapisałam się na kolejną wymiankę u Luny w stylu Cath Kidston i muszę przyznać, ze dopiero jak wpisałam w wyszukiwarkę hasło "Cath Kidston" i zobaczyłam pierwsze grafiki od razu pomyślałam: "o, to moja ulubiona serwetka, a tamte róże uwielbiam" :) Ucieszyłam się niesamowicie i przy okazji okazało się, że nieświadomie byłam wielbicielką zakochaną w tym stylu. Moją parą wymiankową została Anko z bloga rękodzieło wyczarowane z nici i szmatek. Zajrzyjcie na Jej bloga, zobaczycie cudowności wyczarowane w technikach chyba dla mnie nie do opanowania :) 
          Nowością jest natomiast wymianka u AgapeArt inspirowana haftem kaszubskim. Bardzo mi się spodobał motyw przewodni, kolorystyka i postanowiłam wziąć udział:) Zobaczymy co powstanie na tę wymiankę, gdy poznam moją parę:)

          W następnym poście będzie dużo zdjęć różnych prac. A na dziś już będę kończyć, bo dość Was zanudziłam tym przydługim postem. 

Pozdrawiam serdecznie:) 
Martita :)

poniedziałek, 15 października 2012

Czy Wy też tak macie ?

          Jak tylko widzę coś ładnego wykonanego zazwyczaj w nieznanej mi technice to od razu myślę: ja też tak chcę, muszę zrobić takie sama! Nie wiem czy to "zachłanność tworzenia" czy już jakieś skrzywienie psychiki :D Koleżanki już od jakiegoś czasu przyglądają mi się dziwnie ( :D ), a ostatnio nawet usłyszałam, że z wyszukiwaniem nowych technik i pomysłów mam jakiś problem w pozytywnym sensie. W kółko zasypuje je linkami i wydrukami: zabeczcie jakie fajne, musimy spróbować :) Proszę pocieszcie mnie, że Wy też tak macie :)
           Ostatnio dostałam specjalne zamówienie od przeuroczej Pani Bożenki. Pokazałam jej wymiankowego anioła-czarownice i zapragnęła obdarować kogoś znajomego anielicą. Zrobiłam więc anielinkę "Makową panienkę", która została podarowana panu Edwardowi. 


           Mam wrażenie, że w przedszkolu u mojej Amelci rozpoczął się jakiś "sezon urodzinowy". W sobotę miałyśmy przyjemność odwiedzić jubilatkę o imieniu Julia, która dostała od Amelki aniołka, wiem, że bardzo podobny już kiedyś był, ale takie kolory wybrała sobie moja gwiazda więc nie miała zbyt wiele do powiedzenia.  







 Mamy nadzieję, że anielinki się spodobały obdarowanym :)

          Chciałam jeszcze opowiedzieć Wam króciutko historię Klary... Podczas ostatniego wyjazdu do rodziców, znalazłam małego kotka, który o godzinie 22.30 siedział na rusztowaniu na wysokości II piętra przy balkonie moich rodziców. Początkowo myślałam, że koteczek miauczy sobie gdzieś pod balkonami na podwórku, ale jak zapaliłam światło na balkonie to okazało się, że jest on na rusztowaniu. Nie bał się mnie i podszedł do mnie pa mału, a jak zobaczyłam z bliska te siedem nieszczęść to nie mogłam sama uwierzyć w to na co patrzę. Kotek był wysmarowany w jakiejś farbie,a na domiar złego miał wydłubane oko! Wyglądało to strasznie, nie mogłam go tak zostawić. Owinęłam go kocem, dałam jeść i pić i włożyłam do kartonu. Nie mogłam go zabrać do mieszkania, więc zostawiłam kartonik na noc pod oknem kuchennym. Rano jak wstałam od razu pobiegłam zobaczyć co z nim. Koteczek spał w kartonie, tak jak go zostawiłam wieczorem. Miseczki były puste, więc dołożyłam raz jeszcze. Nie miałam co z nim zrobić, nie wiedziałam o żadnym pogotowiu "zwierzęcym" działającym w okolicy. Głupio się przyznać, ale podrzuciłam kota do najbliższego weterynarza. Sumienie mnie męczyło i martwiłam się co z kotkiem. Wytrzymałam tylko dwa dni i musiałam zadzwonić. Przyznałam się od razu do tego, że podrzuciłam kociaka. Dowiedziałam się, że to koteczka. Pani poinformowała mnie o tym, jakie zabiegi zostały wykonane. Niestety, ale oczka nie udało się uratować i Pan doktor musiał je usunąć. Koteczka była niesamowicie wygłodzona, zarobaczona i zapchlona. Po udzieleniu pomocy klinika skontaktowała się z OTOZ w Barlinku i przekazała im koteczkę. Tam kicia otrzymała imię Klara. Teraz przebywa pod bardzo dobrą i fachową opieką, nadal jest poddawana zabiegom i otrzymuje zastrzyki, ale jej zdrowi nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo. 

Zdjęcie dzięki uprzejmości  OTOZ Animals

Zdjęcie dzięki uprzejmości  OTOZ Animals

          Przerażające jest to, że są na świecie ludzie, którzy są w stanie skrzywdzić takie maleństwo. Jak rozmawiałam z Paniami z kliniki i OTOZ Barlinek poryczałam się i nie wiem czy Panie były w stanie zrozumieć choć trochę z tego co do nich próbowałam powiedzieć. Płakałam jak bóbr, a z drugiej strony byłam tak szczęśliwa, że może w ten mało odpowiedzialny sposób pomogłam kociakowi. Klara przebywa teraz w domu tymczasowymi, ale za kilka dni będzie gotowa na adopcję. Kotka mimo tego jaki los zgotowali jej ludzie, jest spokojna, ufna i na pewno będzie wdzięczna za okazaną jej miłość i odwzajemni to uczucie. Jeśli ktoś chciałby pomóc i  wesprzeć OTOZ Barlinek w opiece nad bezdomnymi zwierzętami to podam link do artykułu o Klarze, który ukazał się na portalu Barlinek24. A może znajdzie się kotś, kto zechciałby adoptować Klarę? Pod artykułem są namiary- nie namawiam nikogo i nie zmuszam, ale to jaki mamy stosunek do zwierząt określa jakimi jesteśmy ludźmi. Artykuł o Klarze

          Nie będę już zanudzać :) Dziękuję za cierpliwość i przeczytanie całego postu :) Następnym razem będzie o darach jesieni, kolejnych wyzwania i wymiankach a także o całkiem nowej roli, w której mam nadzieję się odnajdę i sprawdzę :)

Pozdrawiam serdecznie, Martita :)